Jeszcze kilka przelotnych spostrzeżeń „natury ludzkiej” z kazimierskich ścieżek.
Kiedy nad wiślanym brzegiem zapada letni zmierzch i ostatnie autokary wycieczkowe opuszczają Miasteczko, na Rynek i przyległe uliczki nadciągają ci, których dzisiejszy świt zastał nad szklaneczką wina „U Radka”, i tacy, co tęsknotę za opisywanym po wielokroć klimatem przedwojennego Kazimierza próbują uleczyć prowadząc namiastkę podobnego tamtejszej kolonii artystycznej stylu życia, i wreszcie lokalesi, urodzeni bądź „zasiedzeni” od wielu lat w tym miejscu. Oczywiście jest też trochę sezonowych gości, dla których systematyczne wizyty w miasteczku są osobistym świętem i okazją do zaznania swoich małych i dużych radości bardziej bogato (mentalnie, rzecz jasna 🙂
Kamienny wąwóz Grodarza – jeśli nie zdarzyła się akurat powódź z powodu intensywnych opadów – zyskuje okazjonalnie status plenerowej galerii i lokalnej sceny koncertowej.
Z bram starych kamieniczek wylegają na Rynek nieco dziwne postaci – zdaje się, jakby w poszukiwaniu dawno przeszłych szczęść, doznań i uniesień, kiedy wiek nie pobruździł jeszcze oblicza, a parny, pachnący tajemnicą letni wieczór nie pozwalał na sen…
Podziękowania dla moich „statystów” udających pozowanie pomiedzy bohaterami właściwymi :-)))
I jeszcze kilka fotek heroiny poprzedniego wpisu 🙂
One Response
Max2
Podoba mi się pierwsze zdjęcie. To coś, ten wąwozik, wygląda tak, jak ślad opony olbrzymiego pojazdu.
Babcia blondyna jest najlepsza. Nie dosyć, że minę ma taką, że lepiej nie podchodzić, to jeszcze wygraża pięścią.
A lwiątko na tych zdjęciach wygląda na swoje lata.
Bardzo fajne zdjęcia.