Maleństwo

with Brak komentarzy

Chciałabym przedstawić nowego domownika.
Może „przedstawić”, to nie do końca właściwe słowo – wszak przedstawianie wiąże się z podaniem przynajmniej imienia. A Maleństwo nie posiada jeszcze takowego. To znaczy, owszem, w książeczce zdrowia z domu zastępczego wpisano Iskierka, ale jakoś to imię głośno wypowiedziane traci na uroku. Nie przyjęło się.
U nas imię zwierzaka musi się zdrabniać, zgrubiać i modyfikować na dziesięć sposobów.
Na razie roboczo funkcjonuje: Mała, Młoda, Żaba, Pitutka, Malinka (od: maleńka :-), czasem nawet Śmierdziel…
Mała pojawiła się jako pocieszenie po odejściu Kotylki – przede wszystkim dla Smoka, który nie mógł się odnaleźć w pustym domu. Dla nas też, aczkolwiek byłam zdania, że to trochę za wcześnie.
W każdym razie od dziesięciu dni w domu znów jest nas o jedno więcej.
Mała w wieku około 3 miesięcy została podobno ściągnięta przez strażaków z drzewa i znalazła się pod opieką instytucji szukającej domów dla zabłąkanych lub porzuconych kotów. Była tam, wśród 50 kotów, ponad miesiąc. Kiedy ją zabieraliśmy do domu, była chudziutka i lekka jak piórko – sama skóra i kości. Matowa, nierówna sierść, strupy od potyczek z innymi kotami, połamane wąsy – wydawałoby się: kupka nieszczęścia.
Ale urzekły nas jej śliczne bursztynowe oczy, nieco podobny do Kotylii i Luśki pyszczek i …pręgi.
Okazała się spokojną i niestrachliwą kotką, do tego przytulakiem niemożliwym.
Niech żyją wszystkie kocie schroniska! Mała przywlokła ze sobą wszytkie możliwe paskudztwa – wirusy, robale i pchły. Nie dość, że przyjechała już chora, z permanentną biegunką (stąd ta chudość i brak sił nawet na umycie się), to jeszcze zaraziła kocura. Smok, który i tak bardzo ciężko przeżył pojawienie się nowego futrzastego domownika, siedział w kącie osowiały i najwyraźniej cierpiący, a ja przeżywałam stres-gigant, niczym matka małego dzieciaka. Ale nasza pani Magda-wet i antybiotyki pomogły obojgu sierściuchom.
Kocur w ogóle obraził się na pańcię pierwszy raz tak na poważnie i chodził sfochowany. Syczał na Małą, najwyraźniej jej się obawiając, odwracał się do mnie tyłem, widząc, że się nią zajmuję, nie chciał przyjść wieczorem na rytualne mizianko. Powiem tyle, że zwierzęta mimo wszystko łatwiej się dostosowują niż ludzie. Po dziesięciu dniach kociska potrafią już leżeć na jednym parapecie, na jednym kocu, na jednej pańci, nawet już czasem ganiają się po schodach.
Młoda jest zabawna i wdzięcznie niezdarna. Zrobiłam jej kilka zdjęć i ze zdumieniem stwierdziłam, że wygląda na nich dużo poważniej niż w rzeczywistości. O kilka miesięcy poważniej.
Zwłaszcza przy tym kieliszku 😛

Leave a Reply