Siedemnastowieczna osada leśna.
Ongiś istniał tu szlachecki młyn zbożowy i tartak wodny. Budynek na południowym brzegu rzeki, który najpierw był karczmą, stał się domem młynarza. Sam młyn został rozebrany w powojennych latach 60-tych. Stary tartak rozsypał się prawie doszczętnie, choć jeszcze kilka lat temu było tam drewniane koło podsiębierne.
Dworek zbudowany około połowy XIX wieku był siedzibą nadleśnictwa, później pełnił funkcje mieszkalne. Obecnie jest enklawą parku narodowego, którego zarząd planuje umieszczenie w nim ośrodka edukacyjno-muzealnego. Obok leśniczówki istnieją dawne zabudowania gospodarcze należące w przeszłości do nadleśnictwa – drewniana stodoła i budynek „wielorodzinny” dla zwierząt domowych z pięknej czerwonej cegły i drewna.
Leśniczówka powstała w skromnym stylu klasycyzmu. Podmurówka z głazów granitowych kryje wysokie piwnice. Do obszernej sieni wiodą zamknięte półkoliście drzwi i para wąskich okienek. Naczółkowo ścięty dach pokryto eternitem, w półszczytach umieszczone są okienka zamknięte półkoliście. Prostokątne okna z gzymsikami nie wydają się od zewnątrz szczególnie duże, podobnie jak cały dworek.
Wjeżdżając do wsi jesteśmy przekonani, że obiekt będzie zamknięty na trzy spusty i trzeba będzie szukać jakiegoś otwartego lub wybitego okienka piwnicznego.
Tymczasem brama stoi otworem, drzwi wejściowe również, a na podwórku samochód służby parku.
Dwóch miłych panów w służbowych uniformach uwija się przy załadunku starych kafli piecowych.
Zagadnięci, wyjaśniają, że trwa powolna rozbiórka budynku, który ma być zburzony do kamiennych fundamentów i postawiony od nowa jako replika dawnej leśniczówki. I rzeczywiście będzie tu muzeum – stacja dydaktyczna. Kiedy? Nieprędko, bo to kosztowna inwestycja, pod nadzorem konserwatora zabytków.
Uzyskawszy zgodę na zwiedzenie wnętrza i fotografowanie rzuciliśmy się z Piotrem do wejścia. W środku więcej przestrzeni i pomieszczeń, niż mogliśmy się spodziewać. Wszystko już puste, zdewastowane, rozkręcone. Wiadomo – łuszcząca się farba, plamy wilgoci, odpadający tynk. I wszędzie jakieś napisy i malunki na ścianach… Kolorowe postaci z bajek, drzewka, krzyże, nazwiska… napisy w stylu „chcę do domu”…
– Tu kiedyś siostry zakonne urządziły wakacje dzieciom z jakiegoś domu dziecka, być może opiekowały się nimi dłużej, ale potem budynek podupadł na tyle, że mieszkanie w nim nie było ani zdrowe, ani bezpieczne. I dworek opustoszał… – opowiada pan Strażnik.
Zaglądamy jeszcze do piwnic i na poddasze, płosząc pająki. Jeden z pieców „na górce” ma gzyms z pięknie zdobionych reliefem kafli. Wzdychamy. Kichamy.
– A co się Państwu tu tak podoba, że tyle zdjęć i taki entuzjazm? – chciał wiedzieć pan Strażnik.
Mówimy, że właśnie to zużycie materiału, patyna czasu, stare, solidne proporcje budowania… i jakaś nutka tajemnicy, nostalgii otaczająca takie miejsca. I że szkoda, że coraz więcej takich obiektów przestaje istnieć.
– Jak byśmy nie budowali nowocześnie i nie szli do przodu, to siedzielibyśmy na klepisku przy ogniu, jak nasi pradziadkowie – wtrącił drugi z panów, najwyraźniej z dużo mniejszym szacunkiem dla trzymanych w ręku zabytkowych kafli piecowych.
Pierwszy pan Strażnik na stronie uśmiecha się przepraszająco i tłumaczy, że nie wszyscy, tak jak on, bywają miłośnikami starych materiałów i rzeczy z duszą. I poleca nam sklepik ze starociami w pobliskim miasteczku.
– Tylko niech Państwo nie rozpowszechniają tak publicznie tych zdjęć, co tu robicie, bo prezes znów będzie zły, że nic o tym nie wiedział…
/Solidność starych obór z czerwonej cegły bywa złudna, jeśli dach przecieka i próchnieje podłoga stryszku – na chwilę podwoiłam sobie puls nadepnąwszy na niewłaściwą deskę 🙂
Leave a Reply
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.