Leje od kilku godzin cudowny, pachnący lipcem deszcz.
Syta poczuciem pożytecznie spędzonego dnia, a także plackiem z ostatnimi w tym roku truskawkami, czuję jednak niedosyt z powodu braku warunków do popołudniowo-wieczornych zdjęć.
Sądziłam, naiwna, że po burzy wyjdzie ładne wieczorne słoneczko, rozpalając tysiące migotek w „rosełkach” – i już ostrzyłam sobie obiektyw 🙁
Deszcz to dobra pora na przeglądanie szuflad. Moja „toruńska szuflada” ze zdjęciami się nie domyka, więc najpierw do niej zajrzałam.
Przypomniały mi się dwa niezwykłe słoneczne poranki majowego weekendu, kiedy pustymi jeszcze uliczkami przemierzałam Stare Miasto, podglądając mieszkańców, przyzwyczajonych do „pstrykaczy” różnej maści.
Toruńska Starówka jest o każdej porze dnia i nocy tyglem kulturowym.
W niedzielę o siódmej rano na przykościelnym trotuarze mijają się starsi ludzie zdążający na pierwszą mszę i rozbawione dziewczyny wracające z wieczoru panieńskiego.
O ósmej kamienicznicy wyprowadzają swe pupile na spacer, a na bulwarze można już luzować cumy, które ocaliły los kilku barek podczas niedawnej „pierwszej fali”.
Około dziesiątej ogródki kafejek przyciągają aromatem kawy dystyngowanych jegomościów o wyglądzie przedwojennych „hrabich” i eleganckie pańcie, które przed wojną mogłyby podawać kawę w hrabiowskich pokojach.
W południe większość emerytów w zorganizowanych grupach turystycznych ma już dosyć słońca i paplających przewodników.
Osiemnasta to dobra pora na umówione pod akademikiem spotkania dla tych, co rano wracali z imprez.
Lokalesi chodzą boczymi uliczkami, zatrzymując się przed wystawami dla złapania oddechu – mają miłe poczucie zmęczenia przy zarabianiu na życie, wszak minął kolejny zapełniony po brzegi turystami weekend…
Przeglądam fotki i mam miłe poczucie satysfakcji, że mnie tam dziś nie było. Bo dwa razy więcej turystów i dwa razy więcej stopni Celsjusza, jak sądzę.
Leave a Reply