„A może byśmy tak, najmilsi, wpadli na dzień do…Wejherowa?”

with Brak komentarzy

Tak sobie myślę, że Tuwim pisząc o Tomaszowie mógł równie dobrze użyć nazwy jakiegokolwiek innego „-owa” spośród dziesiątek niewielkich miast, miasteczek i mieścin, które najczęściej przywodzą ludziom na myśl określenie „prowincja”.
A przecież mowa tu o miejscu, do którego wracamy w podróżach sentymentalnych w poszukiwaniu dawno przeżytych emocji. Odwiedzając stare zaułki, brukowane podwórka, wielu z nas szuka echa
swych dziecięcych zabaw – prostych radości, dobrych jak chleb z masłem z rąk babci, odprężających jak brodzenie latem brzegiem rzeki za miastem… Spoglądając w okna swojej dawnej szkoły wspominamy ludzi, dzięki którym być może wybraliśmy właściwe drogi w życiu, uśmiechamy się na myśl o pierwszych „motylkach” w brzuchu, pierwszym dotyku, pierwszym niezdarnym pocałunku na klasowej wycieczce czy szkolnej dyskotece…
Żal mi trochę, gdy słyszę, jak mówi się: „co to za dziura, parę starych chałup na krzyż i plac z kościołem – prowincja!…”
A czy ktoś określiłby równie pogardliwie wszystkie te senne toskańskie albo prowansalskie wioski, mieścinki z jednym „piazza” i krzywymi kamiennymi domami stłoczonymi wzdłuż głównej ulicy? Jakoś nie słyszę tego w zgiełku okrzyków wychwalających tamtejsze „dolce vita” – barwne wiejskie festyny przy miejscowej orkiestrze, malownicze sznury prania na balkonach, głośny i wylewny sposób bycia tamtejszych mieszkańców i – ach! leniwy, nieśpieszny ich żywot. Takim to dobrze…
Prowincja, to nie miejsce – to stan umysłu – odpowiedziałabym, gdybym tylko widziała cień szansy, że zostanę właściwie zrozumiana.
To od nas zależy, czy zauważymy wokół siebie piękno, które można byłoby przysposobić do naszych środkowo-wschodnioeuropejskich warunków: do nienajcieplejszego klimatu, niezbyt uprzejmych stosunków międzyludzkich, nienajgrubszych portfeli, braku wyobraźni i ciągłego narzekania…
Przekonałam się niejednokrotnie, że większość z nas nie zauważa tylu ciekawych spraw i miejsc, mijając je co dzień, obojętnie i w pośpiechu. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób nie podziela mojego entuzjazmu i sentymentu do starej architektury, zapomnianych miejsc i całej tej przedwojennej, patyną okrytej atmosfery…
Odkąd całkiem niedawno rozpoczął się mój pełen zaskakujących wrażeń romans z fotografią, nie schodzi mi z myśli chęć podzielenia się z ludźmi tymi wrażeniami. Jeszcze nie wiem, jak to wszystko ogarnąć, przekazać – tematów i obrazów jest więcej, niż czasu na ich publikację. Ciągle się uczę, jak pokazać świat, ludzi,
jak posługiwać się narzędziami dedykowanymi fotografii cyfrowej.
Jednym z najprzyjemniejszych momentów przy okazji fotograficznych wycieczek i sesji (oprócz samego uczestniczenia w nich, rzecz jasna) jest ta chwila, kiedy oglądam surowe zdjęcia na dużym ekranie – to trochę tak, jak otwieranie prezentu – niby spodziewasz się, co może tam być, ale może Cię on ucieszyć lub rozczarować. Najfajniej jest, jak widać na zdjęciu coś zaskakującego, wyjątkowy moment, zestawienie, przeoczone w obiektywie. Aż wyrwie się mimowolne „orzesz-ku…” 🙂

Wracając do tematu nie docenianego piękna naszych okolicznych „-owów” , od pewnego czasu zaglądam w zakamarki Wejherowa – miasteczka podobnego wielkością i statusem do mojej rodzinnej miejscowości – w którym nie miałam dotychczas okazji ani potrzeby bywać. Zaskakujące, jak mało jego mieszkańców zna dobrze historię miasta i dzieje miejsc, które powoli niszczeją i znikają z mapy. Największy żal ogarnia mnie na widok starego młyna ze spichlerzem – niezwykle malowniczego podwórza w centrum miasta, miejsca z ogromnym, wydawałoby się, potencjałem. Wszystko chyli się ku upadkowi, pozabijane deskami albo użytkowane przez przypadkowych najemców, bez widoków na „drugie życie”. Ech!
To tylko kilka migawek z wejherowskiej Starówki – a jeszcze zostało kilka miejsc do pokazania i parę historii do opowiedzenia…

Niskie, ciemnawe bramy i wąskie zaułki…

Stare i nowe trotuary –„kocie łby” i elegancka kostka granitowa…

Pałacowe i mieszczańskie progi …

Pojęcie czasu jest niezwykle względne – ułamek sekundy złapany w kropli wody i całe wieki zamknięte w starych dworskich murach,

chwile przemykające między gałęziami dwustuletnich modrzewi, opowiadających nikomu nie znane historie…

I wszędobylskie, tajemnicze koty – a każdy inny…
(fotka specjalnie dla P-apiera :-*)

Leave a Reply