Zapach kociej sierści

with Brak komentarzy

Weszła dziś do pracowni pewna młoda pani, prosząc o możliwość zajrzenia do Internetu –
i stanęła w zadziwieniu przed ścianą, kontemplując zdjęcia moich kotów. Zachwycona zwierzakami zapytała, czy wszystkie są moje. Odparłam, że tak, lecz niestety niektóre już za Tęczowym Mostem. Zachwyt w jej oczach nie przygasał, błysnęły natomiast łzy autentycznego wzruszenia.
Powiedziała, że miała kiedyś kotkę, ale jej uczulenie na sierść okazało się silniejsze i musiała ją oddać.
Panie Boże! – pomyślałam – jak to dobrze, że do mojej listy przypadłości zdrowotnych nie dodałeś alergii.
Jak tylko wrócę do domu, zaraz wtulę nos w miękkie Smokowe futro, tuż za uchem.
Przypomniałam sobie, że Gruba zawsze pachniała świeżo uprasowanym praniem…

/Postanowiłam wreszcie znaleźć czas na domowe seanse filmowe i zaczęłam od tego, od czego musiałam zacząć. Black Swan. Film mnie wgniótł w podłogę i rozpieprzył na molekuły. Myślałam, że nie będę mogła obejrzeć go drugi raz. Ale muszę. To jest taki gatunek, który po obejrzeniu zagnieżdża się w umyśle i zapuszcza synapsy coraz głębiej, otwierając drzwi dziesiątkom skojarzeń… Nie, nie będę o nim pisać, dopóki drugi raz nie zobaczę tego, co zapisało mi się w pamięci niemal podprogowo i czeka na otwarcie kolejnych drzwi…

Leave a Reply