Wioskowy festyn

with Brak komentarzy

Przełom maja i czerwca zawsze bywa okazją do wszelkiego rodzaju weekendowych imprez rodzinnych.
Nie tylko w mieście. Odkąd mieszkam na wsi, pierwszy raz miałam okazję uczestniczyć w majówce na mniejszą, nieco prowincjonalną skalę. Trzeba przyznać, że plenerowa impreza w małej społeczności ma swój urok, nawet jeśli oprawa artystyczna pozostawia wiele do życzenia. Cóż, nie da się wszystkim trafić w gusta, zwłaszcza gdy połowa mieszkańców wsi
to „uciekinierzy” z Trójmiasta, a druga połowa mówi po kaszubsku. Nie będę więc skupiać się na popisach gminnych oblatywaczy dożynkowych z syntezatorem i cienkim wokalem, zwrócę natomiast uwagę na występ lokalnego zespołu Koleczkowianie, reprezentującego folklor kaszubski w śpiewie, tańcu i strojach.
Wielopokoleniowy zespół, istniejący od początków lat 70-tych, zasługuje na uznanie zwłaszcza dziś, kiedy młodzi ludzie jakoś nie garną się do tego rodzaju działalności artystycznej, nie nauczeni szacunku dla dziedzictwa kultury swoich pradziadków. Trochę przykro mi było, że występ Koleczkowian, docenianych na wielu konkursach i spotkaniach kapel ludowych, w ich rodzimej wsi na dużej, ogólnodostępnej imprezie, nie miał należytej oprawy i aplauzu. Kiedy ludziom ustawi się kilka ławek i namioty z piwem, tyłki im się przyklejają
i nie sposób oderwać ich od konsumpcji napoju. Widownię zatem stanowią głównie rozbrykane dzieci i „cykacze” komórkowi.
To i artystom ludowym brakło trochę animuszu i energii, żeby porwać publikę. a przecież to ich rodziny, sąsiedzi, znajomi…
Jako względnie nowej mieszkance, sprawia mi frajdę rozpoznawanie twarzy – kim jest ten pan, który mi się ukłonił? A, prawda, przywoził mi ziemię… a tu pani z poczty …
nasz mechanik z dziećmi idzie… a ta dziewczyna z zespołu? Gdzie ja ją widziałam… w urzędzie gminy chyba. Przez boisko sunie proboszcz furkocząc sutanną, lokalne firmy prezentują
„the best of”. Gospodynie częstują domowym ciastem, sołtys grochówką z niemieckiej kuchni polowej, dzieciaki skaczą na trampolinach i biegają z chińską bronią pneumatyczną.
Na scenie zaimprowizowanej z przyczepy tir-a siwy klaun balansuje niebezpiecznie na czterech rolkach i desce, zaraz potem odbywają się pięciominutowe wybory Miss Koleczkowa. Sołtys trzyma szarfy, jury w liczbie pięciu chłopaków w uniformach straży pożarnej robi mały tłoczek pod sceną , pokazując palcami kandydatki na najpiękniejszą.
Mój aparat sam zadecydował, kto robi za gwiazdę, i ustawił ostrość na właściwe twarze 🙂
Jeszcze dwie, trzy takie imprezy, plus jakieś świąteczne obrzędy parafialne i będę rozpoznawalna jako „ta czarna pani, co tu ciągle z aparatem chodzi – to pielgrzymów przechodzących obfotografuje, to jakieś krzaki na polu, to psy pod sklepem”…

Leave a Reply