Na maleńkiej mapce okolic Przechlewa Nowa Brda ma wzmiankę tylko dlatego, że jest to mapa spływów kajakowych Brdą i w tejże osadzie znajduje się kamień-obelisk upamiętniający pierwszą przygodę z kajakarstwem Karola Wojtyły.
Pomnik pomnikiem – mnie zainteresowała informacja o nieczynnej stacji kolejowej i starym cmentarzu we wsi, w której kiedyś istniał tartak i papiernia.
Właściwie to do Lipczynka wjechałam przypadkiem, miała być Nowa Brda, ale szosa z jedną nitką asfaltu biegnie jakoś bokiem – minęłam tablicę z nazwą miejscowości, po lewej zaczerwienił się ceglastą barwą budynek stacji (wcale nie takiej opuszczonej, skoro w oknach były firanki, a na miejscu dawnego jedynego peronu ktoś urządzał grilla), by po chwili zobaczyć drugą tablicę obwieszczającą koniec zabudowań Nowej Brdy. Gdzie ta wieś?
Dopiero wracając z Lipczynka zobaczyłam małą tabliczkę kierującą do leśniczówki i fragment starej brukowanej drogi ginącej w lesie. Wieś to za duże słowo. Mała osada, jedna uliczka z kilkoma starymi domkami, dwa garbate mostki nad wijącą się wstęgą Brdy i pole biwakowe dla kajakarzy.
Już na początku spaceru podszedł do mnie kudłaty przewodnik miejscowy, nieufnie obwąchał, przedstawił się dwoma szczęknięciami, pozwolił się pogłaskać i… po prostu ruszył przede mną, co chwila się oglądając, czy aby nadążam.
Przeszliśmy przez osadę i pies skierował się w stronę starych drzew na skraju wsi, gdzie zaczynał się już las. Już z daleka widziałam dywan dzikich fiołków między pniami i gdy poczułam, jak zmienia się temperatura powietrza na skraju tego starodrzewu, wiedziałam, gdzie mnie zaprowadził mój przewodnik. Dokładnie tam, gdzie chciałam przyjść.
Nie umiem tego odczucia wytłumaczyć, ale stare cmentarze, zwłaszcza te małe, opuszczone i prawie nierozpoznawalne, mają bardzo zimną aurę – zupełnie, jakby się wchodziło w inną strefę klimatyczną. Wiem, że nie tylko ja to czuję – w zeszłym roku szukaliśmy pozostałości cmentarza dawnego szpitala psychiatrycznego w Wejherowie, o którym niektórzy pisali, że odróżnia się temperaturą powietrza od reszty parku. Rzeczywiście – trudno było znaleźć kilka kamiennych tabliczek, ale gdy dotarliśmy na miejsce, ziąb panujący na tym zboczu był zauważalny.
I tym razem wiedziałam, że wchodzę na teren dawnego cmentarzyka wiejskiego. Musiał być naprawdę niewielki, zwłaszcza że osada nigdy nie miała kościoła – był niejako odpowiednikiem przypałacowych grobowców i cmentarzy dziedziców – w końcu osada miała kiedyś swoich właścicieli, prowadzących manufakturę drzewną. Do dzisiaj ktoś pamięta o miejscu spoczynku pionierów o germańskich nazwiskach – przy zachowanych trzech nagrobkach widać resztki sztucznych kwiatów i listopadowych zniczy.
Mój przewodnik z godnością oprowadza mnie po cmentarzyku, zatrzymując się w pełnej psiej zadumy pozie przy każdym z nagrobków.
Powrót na drogę do osady jest jak wejście do ogrzewanego pokoju – znów czuć, że świeci i grzeje słońce. Dziwne, ale pełne spokoju wrażenie.
Psisko wreszcie pozwala sobie na chwilę szaleństwa z patykiem, po czym prowadzi mnie dalej wzdłuż opłotków. Każde z tych kilku domostw jest stare, z pewnością jeszcze pamiętają wiek XIX. Zdaje się, że dwa albo trzy domy oferują kwatery amatorom urlopu w leśno-wiejskiej głuszy, a przy rzece mają nawet kajaki do wypożyczenia.
Idziemy wzdłuż Brdy. Szukam zabudowań, które mogłyby być kiedyś papiernią czy tartakiem. Chyba wiele się tu zmieniło od czasów obu wojen, niektóre budynki mogły nie przetrwać. Zapytałabym tego staruszka, który grabi coś w ogródku, ale jak zwykle nie mam śmiałości. Może dziadek głuchawy, może ma sklerozę. Na podwórku wygrzewa się kot, biały jak włosy jego pana. Za podwórzem rosną stare drzewa, ale jedno jest wyjątkowo ogromne i rozłożyste. Przystaję, przyglądam się. Jakaś pani w średnim wieku wygląda z domu, obserwuje mnie. Pytam, co to za drzewo.
– A ja tam nie wiem! – zakrzyknęła pani.
-Wiąz. – usłyszałam cichą odpowiedź rzuconą jakby mimochodem znad grządki.
Myślałam przez chwilę, ze może mi się tylko wydawało.
– Tatuś, co to za drzewo? – drze się zaondulowana jejmość do dziadka. Głucha?
– Wiąz – powtarza głośniej starszy pan, głosem spokojnym i wcale nie zdziadziałym, chowając grabie w składziku.
Do dziś żałuję, że poszłam dalej, durny czajnik ze mnie! Mam przeczucie, że starszy pan mógłby mi dużo opowiedzieć o tym miejscu…
Mój wsiowy cicerone spokojnie czekał na mnie obok furtki, nie przejmując się wcale białym kotem.
Ani kot nim. Jaka przedziwna symbioza.
Dalej kundel pokazał mi uroczy zakos rzeki z pozostałościami po wiadukcie kolejowym i pole biwakowe z „przystanią” kajaków. A kiedy wróciliśmy do papieskiego kamienia, po prostu usiadł na garbatym mostku, całym sobą mówiąc: „ ja już podziękuję, to był piękny, ale zbyt długi jak na moje stare kości spacer”.
No i jak tu nie wierzyć, że w niektórych udomowionych przez człowieka zwierzętach żyją stare, mądre dusze! Być może to któryś z żyjących tu dawniej Nehringów oprowadzał mnie po Nowej Brdzie…
OSTATNIO PUBLIKOWANE
Wakacje z blondynką – sesja kobieca
Kochająca żona postanowiła zrobić niespodziankę swemu mężowi, który cyklicznie pływa w dłuższe rejsy – na... Read More
Team Bride – sesja panieńska w zabawnych koszulkach
Zabawne koszulki z imionami przyjaciółek podkreślają spójność grupy na wieczorze panieńskim Read More
Roszek Groszek
Małego Roszka pierwsza przygoda z modelingiem ;-) Read More
Panieńska sesja w marynistycznych barwach – Sopot plaża
Biel, czerwień i granat - nad morzem każdej pasują! Read More
Wiatr we włosach – sesja panieńska na plaży w Sopocie
Sesja panieńska na plaży w Sopocie z cudownym słońcem i wiatrem rozwiewającym włosy Read More
Na Monciaku i w plażowym klubie – sesja panieńska w Sopocie
Bawimy się wszędzie - na Monciaku, w fontannie i w plażowym klubie! Read More
Kreatywny wieczór panieński na wsi
Takie popołudnie to świetny prezent od przyjaciółek dla Panny Młodej, zwłaszcza z opcją fotoksiążki. Na... Read More
Kuba – mały dżentelmen
Mały lord w swym pierwszym secie ;-) Read More
Leave a Reply
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.