Nie mam żadnych nowych fotek, ale muszę się wywalić pisemnie z moją nową fascynacją muzyczną.
Jak zwykle jestem nie na bieżąco, bo, jak już kiedyś pisałam, jestem niemedialna i z opóźnieniem reaguję na niusy. Wszyscy już dawno się zachwycili, albo i nie, a ja dopiero teraz odkryłam Amerykę…
Kiedy w ubiegłym roku eksperymentowałam z autoportretami i samowyzwalaczem (jakże dziwne i wolne od tremy doznanie, zwłaszcza że zdjęcia są niespodzianką zarówno dla autora, jak i modela, hehe…), katalog z fotkami nazwałam roboczo „Me & myself”.
I tak, na zasadzie skojarzeń, wpadł mi w oko na jednym z blogów tytuł odnośnika do jakiejś piosenki – Me, Myself and I. A kiedy zdarzyło mi się przypadkiem włączyć telewizor w poszukiwaniu tła muzycznego do prac domowych, trafiłam na powtórkę finału polskiej wersji szołu Mam Talent. I już, już!… miałam przełączyć na kanały radiowe, gdy padła nazwa Me, Myself and I. Zastrzygłam uszami. Dobra, niech leci, zobaczę, co to za jedni.
Nie jestem znawcą muzyki ani nawet entuzjastką jakiegoś konkretnego stylu. Po prostu słucham, jeśli mam okazję i jeśli dźwięki odpowiadają mojemu nastrojowi.
Rzadko zdarza mi się oczarowanie od pierwszej nuty, takie wszechogarniające uniesienie i anihilacja muzyczno-wokalnej materii z tą antymaterią, która w moich szarych zwojach pochłania dźwięki i obrazy, przetwarzając je na doznania piękna i harmonii. Ale jak już się zdarzy, to rzeczywiście jak rozbłysk fotonowy…
Niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego taki lowcostowy model człowieka jak ja, wyposażony fabrycznie w przyzwoity słuch, ale bez opcji wiernego odtwarzania zasłyszanych dźwięków za pomocą narządu mowy… dlaczego taki ktoś jak słyszy pewien rodzaj muzyki czy wokalu, odczuwa ciarki na całej swojej skórze, a w oczach robi się dziwnie wilgotno? Czy to z prostego zachwytu nad brzmieniem i możliwościami ludzkiego głosu, czy z tego niewytłumaczalnego poczucia harmonii jakie ogarnia ludzi, którzy wsłuchują się w swój wewnętrzny dźwięk i odnajdują idealne połączenie z wibracjami otoczenia?…
Ja tego nie wiem. Ale czuję.
Jeśli ktoś obejrzał obraz „Jak w niebie” Kaya Pollaka (Så som i himmelen), to pamięta fantastyczną scenę podczas konkursu chórów, kiedy każdy z uczestników po prostu uzewnętrznia się jednym tonem, dołączając do reszty w doskonałym współbrzmieniu… Ciary, ciary…
Ciary miałam wszędzie, słuchając w zdumieniu tych trojga młodych ludzi na scenie, najwyraźniej świetnie bawiących się doskonale współbrzmiącym wokalem. Zwłaszcza, że to był TYLKO wokal.
Żadnych instrumentów, tylko ich głosy i mała skrzynka moderująca dźwięki za pomocą presetów.
Mazurek chopinowski w ich wykonaniu to było coś, czego jeszcze nie zdarzyło mi się słuchać. Podejrzewam, że większość zgromadzonej tam publiczności pierwszy raz coś takiego słyszała, bo na twarzach niektórych malowała się rozterka i niezrozumienie rzeczywistości, tego co się dzieje z ich percepcją. Nie ujmując nikomu i powtarzając słowa jednego z jurorów – artyści byli za dobrzy na ten rodzaj publiczności, jaki bierze udział w telewizyjnych szołach. Dlatego nie wygrali z małą, płaczącą dziewczynką.
Me, Myself and I – Mazurek (finał MT)
Gdybym była na miejscu MMI, całą gorycz porażki wynagrodziłoby mi kilkakrotne obejrzenie zapisu zmagań finałowych, zwłaszcza fragmentów z minami jury podczas słuchania występu.
To po prostu jest magia. Kiedy obcujesz z prawdziwym talentem, do tego tak oryginalnym i świeżym, nie ma miejsca na pozę, robienie min konesera i krytyka. Po prostu zagryza się mocno zęby, żeby nie dać własnej szczęce szans na rozdziawienie i nie zbierać potem zębów z gleby. I chyba cała święta trójca jurorska, z wyszczekanym Wojewódzkim na czele, poczuła się w obliczu Sztuki jak piszczące ze strachu myszy ze sraczką. Na bezdechu śledzili każdą sekundę, starając się wychwycić choć nutę fałszu, jakieś potknięcie.
Ich kamienne twarze mówiły same za siebie (ożeszkurwaonisązajebiścitoniemożliwedlaczegojatakniepotrafię).
Byłam ciekawa, czy Wojewódzki nie udusi się własnymi słowami, tak szczerze i bez kpin doceniając tych ludzi…. Ale nie, dał radę. A Chylińska nie umiała odnaleźć słów.
Ja też nie umiem. Chrzanię coś nieskładnie, a tymczasem każdy ma swój gust muzyczny i sam potrafi ocenić, czy mu to nowe zjawisko pasuje czy nie.
Powiem tylko, że w piątek miała miejsce premiera debiutanckiej płyty MMI, zatytułowanej „Takadum” – nic nie dzieje się przypadkiem, widocznie ich talent miał mnie oczarować dopiero po premierze 🙂
Rzadko to czynię, z braku wolnych środków płatniczych głównie, ale pobieżałam wczoraj do sklepu na E. i nabyłam krążek, o którym w jednym z wywiadów zespół powiedział, że „ nie będzie się różnił od innych płyt – będzie srebrzystym krążkiem z dziurką pośrodku”. Taki upominek zrobiłam sobie na Dzień Kobiet, po czym przepadłam w imaginarium stworzonym przez wspaniały głos Magdy i doskonale z nim zsynchronizowaną wokalizę Michała.
O każdym z ich talentów można by osobny post napisać. A ja dodatkowo nie mogę wyjść ze zdumienia nad umiejętnościami ludzi, którzy tworzą dla nich niesamowite tło akustyczne, robiąc za żywe perkusje. To się chyba nazywa fachowo human beatbox i podobno organizują światowe konkursy takiego wydawania odgłosów paszczą.
Grrrr… Obejrzyjcie koniecznie zapis nagrania dla radia Zet i ich wersję Killera i Sweet Dreams.
Niesamowite jest to, jak oni się uzupełniają – każdy robi coś zupełnie innego i niepodobnego do pozostałych, ale widać, jak ich to cieszy, kiedy na żywo tworzą harmonię dźwięków.
I wiecie co? Uważam, że mają niezły styl sceniczny – ruchy uzewnętrzniają ich pasję, są czymś naturalnym, a nie stworzonym na potrzeby show. Laska powaliła mnie ekspresją i wdziękiem podczas finału MT, czyniąc tymi swoimi witkami magiczny taniec w powietrzu…
Ja chcę iść na ich koncert!!! A tu na razie nic o Wybrzeżu nie słychać. Obiecywana jest trasa koncertowa od marca do maja… gdyby komuś coś się na ten temat o uszy lub oczy obiło, to dać znać proszę. Znać dać. Czy jakoś tak… (przypomniała mi się anegdota z spikerem radiowym: „audycia trwa mać… przepraszam Państwa, mać trwa…”)
Polecam gorąco, a najlepiej ze słuchawkami na uszach, wtedy żaden dźwięk nie umknie.
/PS. Fabiano, ziomy są z Breslau, ale Ty to pewnie wiesz…
I jeszcze wszystkim moim znajomym (mniej czy bardziej) Kobietom, Kobiełkom, Kobieciątkom, Babom, Laskom i Facetkom ślę serdeczne siostrzane uściski i życzenia na okazję Święta Kobiet – spełnienia wszystkich naszych kobiecych fantazji 😛
Fotki zespołu pochodzą z serwisu interia.pl.
Leave a Reply
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.