Mam kota na punkcie kotów, czyli wariat naukowy

with Brak komentarzy

Cztery dni nieustannego marszu po Wrocławiu dały mi popalić, ale sama chciałam…
Jednak żadne dolegliwości zastałych mięśni ani deficyt snu nie są w stanie umniejszyć bagażu wrażeń, jaki przywiozłam ze sobą, razem z toną zdjęć i albumem
o międzywojniu w Polsce z przeceny.
Czuję się trochę tak, jakbym z gorącej Italii, z przepychu starej architektury wróciła w surowy, prawie jesienny pejzaż Skandynawii. Jestem absolutnie oczarowana pięknem odbudowanej architektury i zieleni tego miasta. Festung Breslau mocno się buduje i restauruje na potrzeby Euro i ewentualnego przywileju europejskiej stolicy kultury.
Choć wszędzie są remonty i objazdy, wszystko zdaje się rosnąć i pięknieć w oczach. Fundusze unijne oraz sąsiedzkie zza Odry szerokim strumieniem płyną do kasy miasta,
to i jest za co przywracać blask skrawkom przeszłości.
Póki co, jestem na etapie ogarniania domu po kilkudniowej nieobecności i reanimacji zasuszonych przez hasbenda kwiatków, jak również intensywnego miziania się
ze stęsknionymi kociskami (choć nie wiadomo, kto bardziej tęsknił do kogo). Przetrząsam kieszenie w poszukiwaniu karteczek, biletów i paragonów, na których notowałam skrótowo wrażenia i skojarzenia podczas wrocławskich wędrówek z aparatem. Zastanawiam się, od czego zacząć… a w międzyczasie chciałabym zaapelować do tych kilku osób, które czasem tu wpadają. Jeśli ktoś ma rodzinę lub znajomych we Wrocku, roześlijcie wici, że w antykwariacie naukowym na Szewskiej 64 jest do oddania śliczny rudy kot. Przynajmniej w świąteczny, poniedziałkowy poranek był. Siedział sobie na wystawie, niczym nieruchoma figurka.
Szłam przeciwną stroną ulicy i prawie go przeoczyłam. Potem pomyślałam, że to nieco dziwne – taka maskotka w sklepie z książkami. Dopiero, kiedy podeszłam, maskotka się poruszyła. Kotek parę razy drapnął w szybę (chciałbym stąd wyjść, zabierz mnie stąd…), po czym, nieco zrezygnowany, wyciągnął się na książkach. Zauważyłam leżącą kartkę: „do oddania w dobre ręce RUDY KOTEK”. Główny bohater dramatu spojrzał mi prosto w oczy i już wiedziałam, ze to jedna z tych ludzkich dusz w kociej powłoce.
Jego piękne ślepia mówiły „takie jest życie, samotność może przytrafić się każdemu w najmniej oczekiwanym momencie”. Już byłam kupiona. Roniłam łzy nad losem rudzielca, skądinąd zadbanego, i jednocześnie cieszyłam się, że jest święto i sklep zamknięty, bo ani chybi weszłabym tam i usłyszała z pewnością historię szarpiącą duszę –
i z pewnością spłakałabym się gorzej, bo przecież nie mogę przygarnąć jeszcze jednego kota. Niemniej jednak rudzielec zapadł mi w pamięć i bardzo chciałabym, żeby znalazł szybko te dobre ręce – i najlepszy dom. Proszę, dajcie znać wrocławiakom, jeśli kogoś znacie…