Ruszyły ostro żniwa – wszak piętnastego Matki Boskiej Zielnej i należałoby wyrobić się przed niedzielnym festynem sołeckim we wsi. Z fascynacją przyglądam się tym strasznym buczącym machinom przetaczającym się polami, które przednią trąbą wypluwają ziarno, a odwłokiem wyrzucają kostki lub krążki słomy wielkości klocków dla ogrów.
Gdzie Ci żeńcy Orzeszkowej, ze śpiewem na ustach szastający kosą lub sierpami, ładujący snopki na drabiniaste wozy… Wczoraj widziałam tylko kilku na wpół gołych młodocianych wrzucających słomiane kostki na przyczepę traktora.
Przez Wybrzeże przetacza się druga wielka fala powodzi urlopowej. Tym razem jakby wsteczna.
Lokalna społeczność średnio- i wysokosytuowana ruszyła na zasłużony odpoczynek w mniej lub bardziej popularne strony świata. Na pierwszym miejscu nadal Chorwacja. Tamtejsze rejsy czarterowe kuszą amatorów żeglarstwa, dla których Bałtyk jest zbyt zimny.
Nie ma z kim pojechać w niedzielę na plażę.
Znów wizyta w gdańskich ruinach rzeźni – naszym lokalnym Colosseum. Znów coś się spaliło, zawaliło. Jeszcze 2-3 lata i tym sposobem miasto bez zbędnych kosztów pozbędzie sie kłopotliwego „zabytku”.
Ciężko idzie pisanie, wena do zdjęć gdzieś w polu została – smutno jest.
Nie ma już maleńkich kociątek: Białej, Rudej i Quake’a.
Opiekowaliśmy się nimi, jak mogliśmy, ale przed kocurami miała je bronić ich matka.
Jak Natura mogła sprawić, że samce kotów zabijają małe? W obawie przed konkurencją?
Trudno mi patrzeć na ich zdjęcia, jak rosły przez trzy tygodnie.
Ruda miała być moja. Miała wypełnić puste miejsce w stadzie po Lusi.
Został strzępek rudego futerka. Smutno jest.
Leave a Reply
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.