Białe i czarne – naznaczone umieraniem, zasnute bielmem czasu oczodoły okien, otwarte do krzyku nieme drzwi, bezzębne i sine…
Schody donikąd mozolnie wspinają się po ścianach, potykając o strupy starej farby…
Połacie sklepień, jak skronie z dziurami po kuli, popełniają zbiorowe samobójstwo i broczą strugą topniejącego śniegu, wsparte na stalowych podporach dawnej świetności…
Szpetota nowoczesności zagląda bezczelnie staremu w oczy, urągliwie mruży wieczorem rzędy jednakowych okien i naśmiewa się ze zmarszczek na jego ścianach – sama już nie najmłodsza i po liftingach, na utrzymaniu unijnych funduszy, jeśli jej się poszczęściło.
Nawet nie wiem, czy ten stary jeszcze tam jest…
Okna i schody zamknięte w klatkach, w krzykliwym makijażu, żeby ukryć prawdziwy wiek. Brudne od natarczywych spojrzeń klamki, przyciski, wycieraczki. Słowo „komunalny” jest tak wieloznaczne…
Leave a Reply
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.